poniedziałek, 31 marca 2014

awokado da się zjeść!

Podobnie jak duża część z Was, ja również bardzo chciałam włączyć ten szalenie wartościowy owoc do mojej diety, ale do wczoraj nie wiedziałam zupełnie jak go "ugryźć" :) Ma dość intensywny zapach, który nie przypadł mi do gustu, smak też daleki jest od "owocowego". Na blogu którejś z Was wynalazłam przepis na krem czekoladowy z awokado, który zawiódł mnie, jednak ponieważ nie jestem osobą która poddaje się w przedbiegach, wczoraj ruszyłam ten temat raz jeszcze. Polecam wszystkim tym, którzy też mają problem z tym wspaniałym (przynajmniej jeśli chodzi o wartości odżywcze) owocem!

KREM Z AWOKADO - niebo w gębie!

Składniki:
1 dojrzałe awokado
1 mały banan
1 łyżeczka kakao
1 łyżeczka cynamonu
2 łyżeczki miodu

Po dokładnym zmiksowaniu wszystkich składników uzyskałam delikatny, aksamitny krem. To chyba banan skutecznie zamaskował zdecydowaną przewagę awokado, które jest w tej kompozycji niemal niewyczuwalne :) Kolor może i nie jest zbyt apetyczny, ale w smaku - bajka! Polecam jako krem do kanapek, jako zdrową alternatywę dla fondue czekoladowego (do maczania owoców) lub nawet sam, łyżeczką prosto z michy :)
Smacznego!


P.S: koniecznie podzielcie się ze mną swoją opinią, jeśli odważycie się wypróbować tę moją wariację :)

chwilowa załamka

Oj, niefajny czas mam ostatnio, jakoś tak mi pusto w serduchu, chyba trochę tęsknię za bliskimi, rodziną, znajomymi... Wiosną lubię działać, robić coś fajnego, ale by móc w pełni się tym cieszyć potrzebuję czuć, że nie jestem sama. A tu niestety czuję się strasznie wyalienowana, samotna i zdana tylko na siebie. Buuu! Staram się wyznaczać sobie cele, trzymać się swoich zasad, realizować plany i rozwijać się, ale mimo wysokiej automotywacji czasem czuję straszną pustkę, czasem wręcz dopada mnie myśl, że mój wysiłek nie ma sensu bo i tak nikt tego nie zauważy, nie doceni. Ech... Teraz w jako takiej formie trzyma mnie moje postanowienie o zmianie trybu życia i stawiane samej sobie kolejne wyzwania treningowe, których dzielnie się trzymam. Efekty, które widzę gołym okiem dodają mi skrzydeł, jednak miło byłoby to czasem również usłyszeć...
Ech, jakoś tak pesymistycznie się zrobiło, wybaczcie. Obiecuję, że wieczorem dodam coś bardziej optymistycznego :)
Miłego dnia!

sobota, 29 marca 2014

szatański trening :D

No muszę się Wam pochwalić czymś, co jeszcze do wczoraj było dla mnie nie do pomyślenia, ale taka historia zasługuje na właściwą oprawę :) A więc od początku...
Miałam na prawdę owocny dzień w pracy, dodatkowo ruszyłam solidnie z nowym projektem, a każda krzywa wygięta w Corelu Draw zawsze dodaje mi skrzydeł, kiedy widzę jak układa się to wszystko w całkiem sprytną całość :) Na dodatek po dwóch miesiącach pilnowania diety pozwoliłam sobie na wrapa z panierowanym kurczakiem, pseudowarzywami i sosem (które kiedyś uwielbiałam) i po kilku kęsach okazało się, że takie shitowe żarcie wcale mi już nie smakuje!
Na siłownię szłam wręcz w podskokach, od razu wskoczyłam na bieżnię, żeby się trochę "rozgrzać". Ustawiłam program na 8.5 (fajne tempo!) po jakichś 10 minutach dołączył do mnie kolega, tego dnia wyjątkowo mało energiczny. Mówię do niego:
- patrz jak mi dobrze idzie, chyba dociągnę do 20 minut! (dla przypomnienia dodam, że po 5 minutach biegu zazwyczaj odzywa się moja dawna kontuzja lewego kolana i prawej kostki skutecznie uniemożliwiając mi kontynuowanie ćwiczenia).
Kiedy zegar był na etapie jakichś 18 minut stwierdziłam, że przecież nie jestem jeszcze aż tak zmęczona, żeby zaraz przestać:
- przebiegnę 30 minut, będzie czad!
Biegło mi się jednak tak fantastycznie, że kiedy kręcący się po całej siłowni kolega wrócił sprawdzić co ze mną, mówię:
- rób zdjęcie, bo sama nie wierzę w to co widzę! (zegar właśnie kończył odmierzać 34 minutę)
Kiedy zobaczyłam zdziwienie na jego twarzy, dostałam jeszcze większego powera - kolejnym celem jaki sobie postawiłam było 45 minut, potem chciałam dociągnąć do spalenia 500 kalorii, aż dobrnęłam do takiego wyniku:


666 kalorii w 63 minuty, bez zwalniania pędu, ciągle na tym samym programie i o dziwo ani się nie nudziłam, ani nie niecierpliwiłam (z moim ADHD to nie lada wyczyn!) i czułam, że mój poziom energii i endorfin wystarczyłby jeszcze spokojnie na kolejne 15 minut, ale nie ma co przesadzać.
Dobrnęłam do 65 minut pijana radością :)
To zdecydowanie najdłuższy dystans w moim życiu (przecież ja nigdy nie biegałam!) i mam nadzieję że nie ostatni :)
Po powrocie do domu padłam jak kawka po lampce białego wina :)
TAAAKA DUMNA I TAAAKA SZCZĘŚLIWA!!!!!

czwartek, 27 marca 2014

praktyczne zakupy i kolejna wariacja z blendera

Zainspirowana blogiem eat smart urwałam się dziś z pracy na godzinkę w poszukiwaniu praktycznych cudów pomocnych w organizacji mojego zdrowszego trybu życia. Niestety nie znalazłam polecanego shakera, ale za to stałam się szczęśliwą posiadaczką najpiękniejszego na świecie termicznego lunch boxa w moim ulubionym kolorze :) Porządne, plastikowe widelce w tymże kolorze też uśmiechały się do mnie, więc nie mogłam ich tam zostawić. No i cel główny - butelka do wody z filtrem, ma mi pomóc w piciu większej ilości wody. Chłopaki z pracy mówią, że można tam wlewać nawet wodę z kibla, ale nie mam zamiaru próbować :D


A dzisiejsze poranne smoothie było meeega! Grapefruit, gruszki, banan, świeże liście mięty i woda:


środa, 26 marca 2014

tak cudownie!

Wczorajszy egzotyczny bum! o poranku - smoothie z mango, arbuza i banana z marakują - pycha:


Złą passę ostatnich dni skutecznie przegoniła moja koleżanka z pracy - rzuciła mi pomysł, dzięki któremu w mojej głowie eksploduje milion pomysłów na minutę i uśmiech nie schodzi mi z twarzy :) Nowy artystyczny projekt in progress, jupi! I choć wiosny jeszcze za bardzo u mnie nie widać, czuję że będzie to jeden z lepszych okresów w moim życiu, że wszystko co najlepsze jeszcze przede mną i to wcale nie tak daleko! Dobrze jest mieć w życiu jakiś cel, na coś czekać, mieć plany na najbliższe dni, tygodnie, miesiące - to bardzo podtrzymuje na duchu i dodaje energii na co dzień :)
Przedwczoraj wieczorem zrobiłam pierwszy raz trening HIIT, taki raczej dla początkujących, ale wystarczył żeby solidnie się spocić i uwolnić odpowiednią ilość endorfin. Rewelacyjna sprawa, polecam! Niestety, wczoraj ledwo zwlokłam się z łóżka przez potworny ból w odcinku lędźwiowym kręgosłupa (korzonki? rwa kulszowa? bo nie sądzę, żeby przyczyną był wieczorny trening!) i cały wolny dzień przecierpiałam :( Pocieszający fakt - byłam na dłuuugich zakupach i kupiłam trzy pary spodni rozmiar mniejszych niż zazwyczaj, ha! A w trakcie zakupowych szaleństw siedliśmy na chwilkę zjeść coś pysznego:


Wieczorem, mimo naprawdę okropnego bólu zrobiłam godzinny Callanetics, a potem z rozpędu jeszcze Skalpel, choć przyznam, że trzech ćwiczeń nie byłam w stanie wykonać i zamieniłam je na coś lżejszego.
Po ostatnich pokusach, zachciewajkach i chwilowych załamaniach nie ma już śladu, dziś na śniadanie był pełnoziarnisty ciemny chlebek z twarożkiem i jogurtem oraz kawa Inka z miodem. No i piję zdecydowanie więcej wody :)
Z plecami też już trochę lepiej, ale profilaktycznie porozciągam się jeszcze dziś wieczorem :)
Miłego popołudnia!

poniedziałek, 24 marca 2014

a jednak pokusy...

Ech, ciężko mi ostatnio przezwyciężyć napady wilczego głodu! Być może ze względu na przestój w pracy - nic się nie dzieje, więc siedzę na dupie 9 godzin a po głowie chodzi mi tylko jedzenie, wrr! Przez ostatnie kilka dni udawało mi się zdusić w sobie chęć ciągłego jedzenia, a dziś bezmyślnie zżarłam garść chipsów - fuj! Nawet nie były smaczne, więc po co mi to?
Za to śniadanie miałam dziś mistrzowskie :)

PUSZYSTY OMLET BANANOWY:


Składniki na jedną sporą porcję lub dwie porcje mini:

2 jajka 
banan
łyżka otrębów pszennych
łyżka siemienia lnianego 

Blenderujemy wszystko razem i wlewamy na rozgrzaną patelnię teflonową bez tłuszczu. Smażymy jakieś 5-7 minut pod przykryciem, aż jajka się zetną (nie ma konieczności przewracania go na drugą stronę). 
To był mój absolutny debiut omletowy, wariacja z głowy (Ameryki z pewnością nie odkryłam, ale jestem dumna). 
Omlet jest cudownie lekki i puszysty. Podajemy z dowolnymi dodatkami. U mnie dziś serek Almette naturalny i borówka amerykańska oraz ukochana przeze mnie ostatnio kawa Inka :)

Miłego poniedziałku! 

sobota, 22 marca 2014

a na siłowni...

Im wyraźniej widzę efekty moich poczynań, tym większą mam ochotę na jeszcze! Już nie mogę się doczekać 2 kwietnia, kiedy znów stanę na wagę, bo zmiany zachodzą wręcz z dnia na dzień! Ot, np. że schudły mi ręce "w łokciach" i szczęka "wciągnęła" mi podbródek :D Śmieszne, ale za to jak budujące!
Po wczorajszym dniu odpoczynku dziś znów idę na siłownię. A ponieważ spacer tam zajmuje mi jakieś 20 minut, po drodze popijam często świeże koktajle owocowe (w ofercie miejsc które regularnie odwiedzam są też napoje proteinowe oraz świeże soki warzywne i owocowe, pycha!). Dla mnie to rewelacyjne paliwko przed treningiem i oczywiście rozkosz dla podniebienia :)


W kwestii siłowni - kiedyś (kiedy jeszcze nie śniło mi się pójść tam choćby raz, z ciekawości) zastanawiałam się co też można robić w takim miejscu kilka razy w tygodniu?! Zwłaszcza będąc kobietą! Wymyśliłam sobie więc system - pierwsze 10 minut spędzam na bieżni (na więcej nie pozwala mi jednak moje skontuzjowane trzy lata temu lewe kolano oraz prawa kostka), potem 20-30 minut na rowerku (intensywne pedałowanie, ale na lekkim programie, żeby nie nadwyrężać wspomnianych wcześniej stawów). Maksymalnie rozgrzana przenoszę się do miejsca gdzie można rozłożyć matę, jest masa przeróżnych przyrządów (hantle, kettle, piłki, skakanki) i gdzie całą ścianę stanowią lustra. Przez kolejne pół godziny wykonuję ćwiczenia z ulubionych programów treningowych i kontroluję w lustrze czy wykonuję je prawidłowo (nie chcę ćwiczyć nieefektywnie albo narazić się np. na przeciążenie kręgosłupa, a w domu nie mam niestety dużego lustra). Gdy towarzyszą mi chłopaki z pracy, pod ich fachowym okiem robię trochę ćwiczeń siłowych, ale kiedy jestem sama wolę się za to nie zabierać - nie mam wiedzy na ten temat, więc lepiej sobie nie szkodzić. Zazwyczaj moja wizyta na siłowni trwa godzinę, czasem trochę więcej. Potem tylko prysznic i do domu, do ciepłego łóżka na film i zieloną herbatę :)
Lubię wyskoczyć na siłownię te dwa razy w tygodniu, odpocząć psychicznie od codzienności, zrzucić z siebie emocje i naładować akumulatory maksymalnie je rozładowując :) Poza tym, wśród ludzi zmotywowanych podobnie jak ja, czuję się swobodnie, ich obecność dodaje mi jakieś takiej... otuchy? Ponadto, podglądam ich czasem w poszukiwaniu inspiracji do ćwiczeń :)
A jak jest u Was? Macie jakiś własny system poruszania się po siłowni, a może korzystacie z pomocy trenera personalnego?
Pozdrawiam ciepło w te bure, zimne i deszczowe popołudnie (przynajmniej u mnie) :)

wtorek, 18 marca 2014

taaaki pyszny koktajl!

Nauczyłam się żyć w biegu i działać szybko do tego stopnia, że po dzisiejszym dłuuugim spacerze z powodu braku konieczności robienia niczego konkretnego niemalże złapałam doła! Jutro jeszcze jeden dzień wolny, muszę dobrze go spożytkować!
A u nas dziś na podwieczorek koktajl mleczny z bananem, truskawkami i mango:


P.S: ulubione jeansy spadają mi z tyłka, ups!

poniedziałek, 17 marca 2014

krem czekoladowy fit

Na blogu którejś z Was trafiłam na bardzo prosty przepis na zdrowy krem czekoladowy z awokado. Zrobiłam go dziś na śniadanie i niestety zrujnował on mój poranek :( Gorzkawy, o intensywnym, ciężkim do zidentyfikowania smaku i zapachu, którego nie złagodził nawet banan! Naczytałam się ochów i achów pod jego adresem i chyba spodziewałam się zdrowej wersji Nutelli :P
Nie dałam jednak za wygraną i po pracy wyciągnęłam niewypał z lodówki, dodałam trochę więcej miodu, pestek słonecznika, dyni i suszone żurawiny - strzał w dziesiątkę! Z chrupkim pieczywem smakowało rewelacyjnie! Mam w zanadrzu jeszcze jedno awokado, więc lada dzień spróbuję zrobić krem ponownie, mam już pomysły na kolejne modyfikacje przepisu :)


Skalpel wyzwanie zrobiony, pora się zrelaksować i rozkoszować "weekendem" :)

sobota, 15 marca 2014

to już 42 dni!

Dziś zdałam sobie sprawę, że od rozpoczęcia mojej akcji "nowa - szczęśliwsza ja" minęło już 42 dni :) Prawie 6 tygodni zdrowszego odżywiania i regularnej aktywności fizycznej i co najważniejsze: 42 dni bez wyrzutów sumienia - wspaniałe uczucie! I choć zmiany w moim wyglądzie nie są jeszcze jakieś szczególnie duże, czuję się silniejsza i bardziej pewna siebie, wiem że mam kontrolę nad swoim ciałem i tylko ode mnie zależy to, w jakiej jest ono kondycji (fizycznej i wizualnej). Koledzy z pracy zwracają mi uwagę, że ładnie wyglądam i mam bardziej promienną twarz, cudownie :)
Ostatnio pochwaliłam się brakiem pokus, a przez ostatnie dwa dni przeżywałam koszmar - wciąż głodna i wciąż mało, wrrr! Ale udało się - nie uległam pokusom i jestem z siebie dumna :)
Nie jestem obsesyjnie nastawiona na jakąś szczególną utratę wagi i wyżyłowanie się - nie mam ambicji na bycie ani sportowcem ani tym bardziej modelką :) Poprzez zdrowszą dietę i regularne ćwiczenia chcę wreszcie poczuć się dobrze we własnej skórze i trochę poprawić swoją kondycję. A jeśli w ten sposób uda mi się jeszcze zrzucić ze dwa kilo, będzie to dla mnie miła nagroda za tę niełatwą pracę :)
W kwestii codziennych treningów wciąż jestem konsekwentna i w dalszym ciągu z wielką przyjemnością się za nie zabieram. Od wtorku zaczęłam robić też treningi poranne, na zmianę Callanetics i mój ulubiony Pilates. Oba programy świetnie spisują się jako poranna rozgrzewka, rewelacyjnie rozciągając całe ciało. Callanetics cenię za to, że dobrze wpływa na postawę - po pięciu godzinnych treningach czuję się "wyższa", zawsze miałam tendencje do garbienia się, a już teraz zauważam, że podświadomie utrzymuję właściwą postawę podczas chodzenia czy siedzenia :) Pilates jest jednak ciekawszy, nie tak monotonny jak Callanetics, ćwiczenia są  lekkie i przyjemne, jest ich sporo i dość szybko się zmieniają (nie ma tak wielu powtórzeń), więc nie można się podczas nich nudzić :)
Pisałam tu już że od jakiegoś czasu lubię eksperymentować w kuchni? Moje gotowanie jest jednak czysto instynktowne i nie zawsze wiadomo co z niego wyniknie (w żadnej dziedzinie mojego życia nie lubię się podporządkowywać szablonom) :) Poniżej moja ostatnia zupa - krem z marchewek na kostce rosołowej z dodatkiem selera naciowego i łodygi brokułu. Ponieważ nie zawiera mięsa, przechowuję ją w lodówce nawet 4 dni, zabieram ją też do pracy na lunch, pycha!


środa, 12 marca 2014

takie szybkie, a jakie pyszne!

Ach, jaka piękna wiosna się u mnie rozbuchała! Aż żyć się chce! Zafundowałam sobie dziś trzygodzinny spacer połączony z odchamieniem kulturalnym i shoppingiem, który wypompował ze mnie wszystkie siły. Po powrocie do domu potrzebowałam czegoś pysznego, wartościowego i to najlepiej JUŻ! I tak oto powstała ta wariacja - kuskus  z jogurtem cytrynowym + maliny i borówka amerykańska, bossska szama w trzy minuty :)

Moje plany treningowe w dalszym ciągu realizuję bez najmniejszych oporów i wciąż z niesłabnącym optymizmem. Ponieważ bardzo przypadł mi do gustu Callanetics, stosuję go po przebudzeniu, w ramach porannej rozgrzewki - potem prysznic, śniadanie i jestem gotowa na kolejny dzień pełen działań :) A wieczorem katuję skalpel na zmianę ze skalpelem wyzwanie.

niedziela, 9 marca 2014

Callanetics- podejście pierwsze

Już tak się wkręciłam w codzienną aktywność fizyczną, że po wczorajszej jednodniowej przerwie w treningu (dzień kobiet, nooo) aż miło mi było znów rozłożyć matę do ćwiczeń (mimo pierwszego dnia babskiej niedyspozycji) :)
Dziś wypróbowałam polecany przez ćwiczące dziewczyny Callanetics (>TU< link do pełnego treningu). Wygląda to niewinnie, jednak bardzo fajnie można rozciągnąć caaałe ciało. I mimo, że video zostało zrealizowane w roku 1990, tempo jest wolne a muzyka w tle trochę monotonna, ta godzina minęła mi błyskawicznie i była dla mnie jak dobra rozgrzewka. Teraz mogłabym bez problemu zrobić coś jeszcze!

A u nas na kolację dziś samo dobro - melon i pomarańcze:


piątek, 7 marca 2014

Plan żywienia i przekąski - specjalnie dla OLI :)

Długo zastanawiałam się nad tym, co wczoraj napisałam o pokusach, a raczej ich braku. Chyba wiem w czym tkwi sekret - w jedzeniu 5 małych posiłków zamiast 2-3 dużych!!! TAK!!! I myślę, że dużą rolę odgrywać tu mogą PRZEKĄSKI, czyli małe porcje czegoś dobrego, które nie dopuszczają do zjawiska "wilczego głodu" w oczekiwaniu na główny posiłek. Bo wiadomo - jak człowiek głodny, to zje byle co, byle dużo i nie myśli o wartościach odżywczych pochłanianego dania - a potem wyrzuty sumienia, znacie to? Ja podczas przekąski zazwyczaj wymyślam sobie plan na obiad czy kolację, żeby nie mieć dylematu kiedy wybije godzina "zero" :)

Mój codzienny plan żywienia wygląda tak:

10:30 - śniadanie (zazwyczaj coś na mleku - musli, owsianka, płatki + owoc, albo zdrowe kanapki)
13:00 - przekąska
15:30 - obiad (coś konkretniejszego, jakieś mięsko albo ryba + warzywa, albo zupa + pieczywo)
18:00 - przekąska
20:30 - kolacja (lekka, ale pełnowartościowa + owoc lub warzywa)

Moje pomysły na przekąski między posiłkami:

- orzechy wszelkiej maści (> TU < jest artykuł o ich cudownych właściwościach) - grunt, to wybierać te bez dodatku soli, cukru i innych regulatorów smaku.
- owoce, również te suszone - chyba nie muszę przekonywać jak szeroki wachlarz możliwości mamy w tym zakresie, w naturalnej postaci - do schrupania, lub zmiksowane z mlekiem :)
- jogurty, serki itp. - jak już pisałam, nie jestem zwolenniczką wszelkich produktów "light", naczytałam się kiedyś o ich szkodliwości, a żeby czuć się dobrze i właściwie funkcjonować musimy przyjąć w ciągu dnia jakąś dawkę i tłuszczu i kalorii - nie oszukujmy się :)
- wafle ryżowe w polewie jogurtowej - ostatnio się od nich wręcz uzależniłam - zawsze mam paczkę w pracy, 2szt. wystarczą by zaspokoić chęć zjedzenia czegoś, w dodatku są pyszne i słodkie - taka alternatywa dla ciastek :)
- dodatkowo w torebce zawsze staram się mieć batonik musli, na wypadek braku czasu na coś bardziej przemyślanego lub jako dodatkowa dawka energii w drodze na siłownię :)


Aha, i jeszcze jedna (moja własna) zasada - jeśli siedzę do późna w nocy, nie przegładzam się od tej 20:30 do śniadania, tylko ze dwie godziny przed snem zjadam coś mega lekkiego (kromkę chrupkiego pieczywa, małą garstkę musli albo dwie suszone morele), bo uczucie głodu przed snem wyzwala we mnie agresję :P

A tu jeszcze dowód na to, że szybki obiad w knajpie wcale nie musi oznaczać czegoś niezdrowego i byle jakiego. Wystarczy wybrać ryż zamiast ziemniaków czy frytek i gotowane warzywa zamiast sałaty z vinegretem - takie było dobre:


Taka ze mnie "mądrala", a jakoś wciąż nie idzie mi picie wody - ciągle o niej zapominam! Za to zieloną herbatę piję hektolitrami, bez cukru :)
Dziś trzecie starcie ze Skalpelem - wyzwanie, uch!



czwartek, 6 marca 2014

Pokus brak

Zainspirowana milionem przejrzanych ostatnio stron o zdrowym odżywianiu itp. popełniłam wczoraj dietetyczne babeczki owsiane. Bazowałam na TYM przepisie, delikatnie go modyfikując (syrop klonowy zamiast miodu, pestki słonecznika i suszone morele zamiast rodzynek). Wyszły zaskakująco dobre!


Zawsze ćwiczę późnym wieczorem lub nawet nocą, tuż przed prysznicem i pójściem spać. Wczoraj świetnie się bawiłam podczas treningu Body Jam - kupa pozytywnej energii, polecam :)
A tuż przed snem wypróbowałam Skalpel - wyzwanie. Uch, nie było łatwo! Ponieważ codziennie coś tam sobie ćwiczę, zakwasów nie mam, ale pot ciekł mi po tyłku i niektóre ćwiczenia były dla mnie wręcz niewykonalne (wypady w tył, przód i w bok - tracę równowagę, przy ćwiczeniach na boczki opadam coraz bardziej na matę). Ale ale - uparta ze mnie bestia, więc dziś stawię temu czoła raz jeszcze! Musi się udać, nie ma litości! :) A jak Wam idzie?
Zauważyłam ostatnio, że ponieważ do mojego postanowienia (nie lubię nazywać tego odchudzaniem) podchodzę niesamowicie świadomie (pierwszy raz w życiu tak bardzo!), wszelkie pokusy prawie mnie nie dotyczą. Koledzy w pracy jedzą czasem różne apetycznie pachnące świństwa, moje love smaży sobie jajecznicę na śniadanie, a na sklepowych półkach wdzięczą się do mnie ulubione niegdyś słodycze - nie przeszkadza mi to WCALE! Nawet nie muszę się blokować, hamować, nie mam po prostu ochoty na nic z tych rzeczy, bo mam swoje zdrowe zastępniki, do których tak już się przyzwyczaiłam, że nie pamiętam jak to było jeść coś innego - cudownie! Nie myślałam, że przyjdzie mi to tak łatwo :) Hurra!
Dziś po pracy biegnę z chłopakami na siłownię - bieżnia, rowerek i trochę ciężarów dobrze mi zrobi :)

środa, 5 marca 2014

O treningach słów kilka

Ale najpierw podstawa dnia, czyli moje dzisiejsze superszybkie śniadanie - musli z mlekiem oraz melonem honeydew i suszonymi morelami - bajeczne!!!


Ponieważ w kwestii ruchu, ćwiczeń i poprawiania swojej formy jestem dopiero na początku drogi, wyszukuję przeróżne blogi i fora regularnie ćwiczących dziewczyn i próbuję testować to, co polecają.
W taki sposób trafiłam na program TURBO FIRE - seria intensywnych treningów cardio łączących w sobie elementy kickboxingu, wszelkie podskoki i trochę energetycznego tańca. Właśnie jestem po dokładnie 6 minutach jednego z nich i mam dość. Nie ze względu na poziom trudności, pot i problem ze złapaniem oddechu, ale na TECHNIKĘ! Na video widać 5 kobiet wykonujących masę ćwiczeń, jedno po drugim. Problem w tym, że każda z nich robi to inaczej, jedna z obciągniętymi palcami, inna ze stopą flex, jedna z ugiętymi kolanami, inna z prostymi, każda z nich robi wykrok innej długości itd. Ćwiczenia zmieniają się tak szybko, że nie ma czasu na płynne wykonanie precyzyjnego ruchu, wygląda to jak niedbała rozgrzewka, a trwa 25 minut. Podczas tych 6 minut doszłam do wniosku, że skoro technika, precyzja i wizualna strona treningu nie ma tu znaczenia, równie dobrze mogę sobie we własnym zakresie poskakać na skakance czy potańczyć, bez narażania swoich nerwów na rozkrzyczaną trenerkę - wrrr! :)
A czy któraś z Was próbowała Turbo Fire? Co Wy o nim sądzicie?

Dziś postanowiłam zafundować sobie nagrodę za ostatnie wyniki i wyciągnęłam moje love na sushi :) Było obłędne, ale podzieliłam się moją porcją z głodomorem, więc wyrzutów sumienia brak. O takie ładne było:


Zainspirowana opinią Gosi Myślickiej dziś mam zamiar wypróbować Skalpel - wyzwanie, bo po ostatnich 4 skalpelach "zwykłych", dostępnych na you tubie ciągle mi mało! "Wyzwanie" zdaje się być bardziej wypompowujące - chyba tego właśnie potrzebuję :)

W mojej kuchni...

Dziś pokażę Wam jak zorganizowałam sobie moją kuchnię.
Bazując na piramidzie zdrowego żywienia, staram się zawsze mieć w swojej kuchni produkty, z których łatwo i szybko mogę przyrządzić zdrowy i smaczny posiłek.

PRODUKTY ZBOŻOWE:

musli (ze sklepu ze zdrową żywnością, bez cukru i sztucznych dodatków), makaron pełnoziarnisty, ryż brązowy, płatki owsiane, kuskus, chrupkie pieczywo i wafle ryżowe - takie produkty są zwykle podstawą mojego śniadania :)

WARZYWA:

marchew (można schrupać na surowo lub wrzucić do zupy), cebula i czosnek (uwielbiam!), pomidorki cherry do chrupnięcia w biegu, brokuły kupuję kiedy mam na nie plan (nie mogą za długo leżeć), papryka, ostatnio wypróbowuję warzywa, które są dla mnie zagadką - seler naciowy, oberżyna, czy świeże liście szpinaku.
w zamrażarce warto zawsze mieć jakąś mieszankę warzyw, z której w kilkanaście minut wyczarować można kulinarne cudo :)

OWOCE:

wszystko, co wpadnie nam w ręce podczas zakupów: banany to u mnie podstawa (zastrzyk energii w przerwie w pracy lub przed siłownią), gruszki, borówka amerykańska (do placuszków, owsianki i zdrowych deserów), ostatnio mango, marakuja, melon czy avocado (takie cuda zdobyć można w Lidlu lub Tesco!) jeśli trafisz na owoc, który Ci nie smakuje - zmiksuj go z bananem i odrobiną mleka lub jogurtu - gwarantuję sukces!
mam też słoik z suszonymi śliwkami, morelami i figami (rewelacyjne do podjadania zamiast słodyczy, dodatkowo przyspieszają metabolizm) :)

NABIAŁ:

mleko (nie potrafię bez niego funkcjonować, musi być pełne, nie odtłuszczone), twaróg półtłusty, serki twarogowe do kanapek, jogurty (ale nie "light" - te są mniej zdrowe), jajka rzadko :)

MIĘSO I RYBY:

chuda wędlina - szynka lub polędwica, czasami kabanosy lub inne suche kiełbaski, a do zamrażarki polecam wrzucić kilka małych porcji piersi z kurczaka (takich na jeden posiłek)
z rybami jestem na bakier, ale raz na jakiś czas pozwalam sobie na śledziowe przysmaki :)

PONAD TO:

orzechy wszelkiej maści i pestki słonecznika i dyni - takie rarytasy można dorzucić niemal do każdego dania, warto eksperymentować! świetnie sprawdzają się także jako przekąska między posiłkami - mają mnóstwo wartości odżywczych :)


A czym pachną Wasze kuchnie?
Pozdrawiam ciepło!

wtorek, 4 marca 2014

Super wtorek :)

Ależ cudowny był to dzień, słoneczny, pełen radości życia! Nie wiem czego to zasługa, ale ostatnio sama nie mogę ogarnąć własnego optymizmu :)
Szalenie cieszy mnie fakt, że żyję w miejscu, gdzie bardzo popularne są knajpki serwujące przeróżne soki i koktajle ze zmiksowanych owoców i innych cudów. Wybieram co chcę, a mili ludzie przyrządzają mi wszystko tuż przed podaniem :)
Dziś zaserwowałam sobie koktajl ze świeżych liści szpinaku, z bananem, otrębami owsianymi i olejem kokosowym - OBŁĘD!!! Taki o gęsty, błotnisty wręcz, zielony, zdrowy i niesamowity w smaku zastrzyk energii:


Nigdy nie lubiłam gotować, śmiem twierdzić nawet, że mam do tego dwie lewe ręce, albo raczej lenia :P Ostatnio okazało się jednak, że gotowanie sprawia mi niesamowicie dużo radości! Wcale nie jest nużące czy czasochłonne i nie trzeba mu poświęcać nie wiadomo jak dużej ilości czasu żeby efekt był powalający.
Dziś na kolację po dłuuugim spacerze zaserwowałam nam KUSKUS Z KURCZAKIEM I WARZYWAMI. Wierzcie mi lub nie, ale to danie można przygotować w 10minut! Pokrojoną w wąskie paseczki pierś kurczaka wrzuciłam na patelnię z minimalną ilością oleju, doprawiłam słodką papryką, wrzuciłam pół opakowania chińskiej mieszanki warzywnej, a na koniec przygotowany według przepisu na opakowaniu kuskus - GOTOWE! Wyglądało tak, a smakowało jeszcze lepiej:


Zachęcam Was do eksperymentowania w kuchni, bo przy odrobinie fantazji nawet z najbardziej banalnych produktów można wyczarować niesamowity posiłek! Ale o tym innym razem :)

Pyszne i zdrowe śniadanie

To podstawa dnia! Śniadanie powinno być tak skomponowane, żeby dać nam powera na najbliższe kilka godzin :)
Oto moja propozycja:
dwie kromki pełnoziarnistego pieczywa (my pieczemy chleb w domu, jest to solidny chleb na zakwasie z mnóstwem ziarenek w środku i chrupiącą skórką - naturalny, bez ulepszaczy, o jego jakości świadczy fakt, że nawet po tygodniu wciąż pachnie i smakuje rewelacyjnie! - polecam! przepis łatwy, nie ma mowy żeby coś się nie udało, trzeba tylko jakoś zdobyć zakwas) z serkiem i czosnkiem - dziś mam dzień wolny, więc mogę sobie pochuchać :) do tego kabanos i pomidor winny - pycha!


Słońce cudnie świeci, to idealny dzień na dłuuugi spacer we dwoje - IDZIEMY!!! :)

poniedziałek, 3 marca 2014

Kilka rad na początek

Ponieważ siedzę w tym temacie dopiero od niedawna, mogę nie być wystarczająco przekonująca. Mimo wszystko jednak spróbuję :)

Kiedyś byłam przekonana, że najłatwiej jest walczyć z tłuszczykiem w pojedynkę, kiedy mieszka się samemu i samemu organizuje sobie czas jedzenia, ćwiczeń, samemu robi się zakupy spożywcze i nie denerwują nas czyjeś placki ziemniaczane czy chipsy. Może i tak, jednak mieszkanie z kimś uczy nas odporności na tego typu bodźce. Ważne, żeby ten ktoś wspierał nas w naszym postanowieniu i był dla nas oparciem w chwilach zwątpienia. Ja mam to szczęście, że mój partner bardzo mi pomaga, po prostu mi NIE PRZESZKADZAJĄC :) A ponieważ jest wielkim fanem wszelkich owoców i orzechów, w naszej kuchni zawsze można znaleźć coś zdrowego do pochrupania między posiłkami :) Dodatkowo motywują mnie też chłopaki z pracy, z którymi chodzę na siłownię i w przerwach jem zdrowe przekąski :)

Jestem bardzo niecierpliwa i kiedy podejmuję jakiś wysiłek, liczę na szybki efekt. Niestety, w tej grze nikt nie przyznaje punktów za nie zjedzenie pączka i w przypadku zrzucania wagi i wysmuklania ciała na widoczny rezultat trzeba systematycznie i długo pracować. Najważniejsze, to się nie poddawać i wciąż mieć na uwadze nasz cel! Dieta to nie wyrzeczenie, to droga do zdrowego ciała i pięknej sylwetki :) Jestem z siebie dumna, bo nigdy nie byłam konsekwentna w swoich działaniach, miałam "słomiany zapał" do długoterminowych przedsięwzięć, którymi szybko się nudziłam i szybko wracałam do poprzednich przyzwyczajeń. Teraz jest inaczej - mimo że wizualnie jeszcze niewiele widać, bardzo dużo zmieniło się w mojej głowie!

Pierwszego dnia mojego "nowego życia" założyłam sobie dziennik diety, mały notes który zawsze noszę przy sobie i w którym zapisuję pory jedzenia, opisy tego, co jem i czas aktywności fizycznej. Uważam, że to REWELACYJNA SPRAWA! Tak na zdrowy chłopski rozum - przecież nie mogę tam napisać, że "zjadłam dziś schabowego z ziemniakami, dwa pączki, popiłam to piwem i poszłam spać", więc po prostu tak nie robię :) Czasami w mojej diecie dopada mnie rutyna, kartkuję sobie wtedy mój dziennik i zawsze wpada mi w oko coś co jadłam jakiś czas temu i co mogę przygotować sobie dziś :)

Dziś, patrząc na siebie i na to, jak trudno jest odwrócić coś, co samemu się sobie zgotowało, sama nie wierzę jak mogłam do tego dopuścić (moim lenistwem i łakomstwem) - przecież unikanie niewłaściwych pokarmów i zastępowanie ich zdrowymi, pełnowartościowymi produktami jest takie proste! A aktywność fizyczna to wręcz sama przyjemność (jeżeli tylko nie jest traktowana jako codzienna katorga do odbębnienia w ramach pokuty za nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu)!

Poniżej obiecane foty:


A teraz czas na kolejny Skalpel :)

Jak to się zaczęło?

Witam serdecznie tych, którzy jakimś sposobem znaleźli się na moim blogu. Pisanie jest dla mnie terapią i podtrzymaniem się na duchu w trudnej walce o zdrowie i piękno. Być może stanie się inspiracją i motywacją również dla Ciebie!
Zawsze byłam osobą raczej leniwą i słabo zorganizowaną, podatną na pokusy i odpuszczającą sobie wiele. I choć nigdy nie miałam problemów z nadwagą, moje ciało nie wyglądało zbyt apetycznie :/
Podstawowym błędem, który popełniałam było bardzo złe odżywianie, z czego zdałam sobie sprawę stosunkowo niedawno. Polegało ono na tym, że rano jadłam śniadanie, wsiadałam w samochód, jechałam do pracy na minimum 8 godzin, jeśli miałam chwilę czasu wcinałam pączka do kawy z mlekiem i cukrem, a po pracy (czyli po godz. 20ej) zjadałam dobry, solidny obiad w restauracji, czasem popijając go piwem, przed snem coś do pochrupania przy filmie i spać. Nigdy nie miałam skłonności do fast foodów i słodkich czy gazowanych napojów, za to uwielbiałam słodycze. Pod koniec czerwca 2013 roku weszłam na wagę i przeżyłam szok - 65,3kg przy wzroście 168cm to dla mnie stanowczo zbyt wiele! Zaczęłam ograniczać objętość spożywanych posiłków i pić więcej wody, ale niezbyt konsekwentnie.
W lutym tego roku postanowiłam DEFINITYWNIE skończyć z dotychczasowym trybem życia i wziąć się za siebie NA POWAŻNIE!!! Przez ostatnie ileś tam lat podobnych prób podejmowałam wiele, za to nigdy nie byłam tak zdeterminowana i tak ŚWIADOMA jak teraz. Poza tym, mam prawie 27 lat, młodsza już nie będę, więc trzeba się dobrze zakonserwować na lata :)

No to START!

Moja zmiana zaczęła się 2 lutego, poranne ważenie wykazało 63,5kg.
1. dwa/trzy duże posiłki zastąpiłam 5 mniejszymi, bogatymi w wartości odżywcze, lekkostrawne i łatwo przyswajalne przez organizm.
2. odstawiłam cukier na rzecz miodu (w wyjątkowych sytuacjach), zrezygnowałam również z soli (odkryłam naturalny smak potraw!).
3. urozmaiciłam dietę w warzywa i owoce, które wcześniej były u mnie produktami spożywanymi sporadycznie, oraz orzechy.
4. zaczęłam ćwiczyć codziennie wieczorem 30-40 minut, wyszukiwałam treningi na youtubie lub po prostu podnosiłam ciężarki lub robiłam brzuszki w rytm muzyki.
5. wraz z chłopakami z pracy zapisałam się na siłownię, gdzie chodziliśmy razem 2 razy w tygodniu (bieżnia, rowerek, stepper).

EFEKTY: Wczoraj minął równiutki miesiąc mojego "nowego życia" - czuję się świetnie! Moja waga spadła niewiele (62,2kg), ale najprawdopodobniej jest to spowodowane rozbudowaniem tkanki mięśniowej, która jest znacznie cięższa niż tkanka tłuszczowa.
Zauważyłam jednak duże zmiany - skóra jest napięta, gładka, mam znacznie mniej cellulitu! Moje włosy są miękkie, odżywione, zdrowe!
Choć nie jest łatwo, czuję satysfakcję z ćwiczeń, potu i zakwasów, wciąż mam ochotę na więcej! Choć nigdy nie kieruję się modą, trendami i nie lubię przereklamowanych akcji, w tym miesiącu planuję wypróbować trening Ewy Chodakowskiej :) Mam zamiar ćwiczyć Skalpel 5 razy w tygodniu + 2 razy siłownia - zobaczymy co z tego wyjdzie :)


P.S: dla wiarygodności efektów następnym razem postaram się wrzucić jakąś fotkę poglądową :)