niedziela, 18 maja 2014

odżywka do rzęs REALASH - test konsumencki

Kilka miesięcy temu zgadałam się z koleżanką na temat odżywek do rzęs (o których istnieniu nie miałam wcześniej zielonego pojęcia), a że jestem baaardzo podatna na nowości, postanowiłam na samej sobie przetestować to dobrodziejstwo. Nie żebym była jakaś szczególnie potrzebująca czy rządna wrażeń, po prostu lubię czuć, że robię coś dla siebie - bez znaczenia czy ma to wpływ na moją urodę, czy psychikę czy chodzi tylko o zaspokojenia ciekawości. Poszperałam, poczytałam, porównałam i kilka dni później zamówiłam sobie to cudo :)
Mój wybór padł na REALASH (klik!)
Oto efekty trzymiesięcznej kuracji (aplikacja raz dziennie, wieczorem tuż przed snem po dokładnym zmyciu makijażu, cieniutka kreseczka na linii rzęs górnej powieki):


Rzęsy są wyraźnie dłuższe i grubsze, ładnie podkręcone, a przy malowaniu tuszem wywijają się do nieba :)
Mimo, że nie był to artykuł pierwszej potrzeby, jestem bardzo zadowolona z zakupu - działa, nie szkodzi, łatwo się aplikuje i jest wydajna (jedna mini buteleczka odżywki służy mi od ponad trzech miesięcy i jeszcze sporo jej tam zostało), więc zainteresowanym tym tematem serdecznie polecam :)

A poniżej moje łupy z kolejnego wypadu do sklepu ze zdrową żywnością - różana herbata, białko sojowe i masło z pestek dyni:


A tu moje wczorajsze śniadanie - przepyszne naleśniki kukurydziane z przepisu Agnes. U mnie podane z masłem z pestek dyni i bananem, na wierzchu jogurt bałkański i borówki amerykańskie - niebo w gębie!


A tu moja ostatnia zupa-krem, pomidorowa z soczewicą z TEGO przepisu - łatwa do zrobienia, lekka i sycąca. Następnego dnia zrobiłam z niej sos do makaronu pełnoziarnistego :)


Po 100 dniach ścisłej kontroli odstawiłam swój pomocny dziennik. Przede mną kolejne wyzwanie - utrzymanie wypracowanych przez ten czas nawyków bez popadania w paranoję. Myślę, że całkiem nieźle mi idzie i gdyby nie moje podświadome, ciągłe dążenie do perfekcji, mogłabym być z siebie cholernie dumna.

Treningi w dalszym ciągu sprawiają mi kupę radości i absolutnie nie muszę się zmuszać do zwleczenia tyłka z kanapy. Wręcz przeciwnie - koło 23-ciej zaczyna mnie nosić, więc rozkładam matę, odpalam trening i daję czadu :) Mimo sporej niechęci do pocenia się i wypluwania płuc, pokochałam treningi typu HIIT - to rewelacyjna forma ruszenia wszystkich możliwych mięśni i spalenia setek kalorii. Polecam ten:


Po pierwszym razie mało nie umarłam! I mimo tego, że ćwiczę regularnie, zakwasy trzymały mnie bite trzy dni! Nie dałam jednak za wygraną i powtarzam sobie ten trening raz w tygodniu - ostatnio zrobiłam go trzeci raz i idzie mi to coraz lepiej :)
Bardzo sumiennie realizuję też wyzwanie, o którym wspomniałam jakiś czas temu - 30 day AB & squat challenge, jestem już na 21 dniu i jestem zachwycona efektami (ale o tym napiszę jak przebrnę przez cały program, to już całkiem niedługo :)
Nooo, to by było na tyle dziś, zmykam na matę - dziś pora na pilates :) Dobraaaoooc!

2 komentarze:

  1. Herbaty Clipper bardzo lubię, szczególnie zieloną herbatę z cytryną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuję w takim razie tę o której piszesz, bo różana niestety mnie zawiodła - jest kwaśna i ma mało smaku :(

      Usuń