środa, 2 lipca 2014

boli, pali, piecze... ale i tak jest super!

No, muszę przyznać, że Insanity daje mi w kość - łydki i pośladki bolą przy najlżejszym ruchu, ale satysfakcja z dnia na dzień coraz większa! Jest pot, jest ból, jest moc! I efekty też będą :)
Wczoraj miałam cudowny, słoneczny wolny dzień. Zaczęło się tak:


Po treningu i obowiązkowym prysznicu wybrałam się na zakupy życia - bo w życiu nie spodziewałam się, że kiedykolwiek kupię sobie spodnie w rozmiarze S! Teraz shopping to czysta przyjemność, kiedy zgubi się tu i ówdzie trochę zbędnej masy, to nawet w najzwyklejszym t-shircie wygląda się jak milion dolców :)


Zdjęcie numer 1: moje potreningowe jedzonko - kanapuchy ze świeżą bazylią, fetą i pomidorkami cherry + gotowana kukurydza baby :)
2: idealnie dopasowane spodnie w rozmiarze S :)
3: kubek do noszenia smoothies do pracy, znaleziony na jarmarku cudów przy kasie w penneysie (niestety nie było innych kolorów, ale cena 2,50 rekompensuje mi ten drobny minus)
4: sushi w promieniach słońca - czy może być lepiej?

Dzisiejszy trening też już zaliczony, teraz staram się jak najmniej eksploatować i jak najbardziej oszczędzać moje palące mięśnie...

Miłego wieczoru! - Maciejkowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz