sobota, 29 marca 2014

szatański trening :D

No muszę się Wam pochwalić czymś, co jeszcze do wczoraj było dla mnie nie do pomyślenia, ale taka historia zasługuje na właściwą oprawę :) A więc od początku...
Miałam na prawdę owocny dzień w pracy, dodatkowo ruszyłam solidnie z nowym projektem, a każda krzywa wygięta w Corelu Draw zawsze dodaje mi skrzydeł, kiedy widzę jak układa się to wszystko w całkiem sprytną całość :) Na dodatek po dwóch miesiącach pilnowania diety pozwoliłam sobie na wrapa z panierowanym kurczakiem, pseudowarzywami i sosem (które kiedyś uwielbiałam) i po kilku kęsach okazało się, że takie shitowe żarcie wcale mi już nie smakuje!
Na siłownię szłam wręcz w podskokach, od razu wskoczyłam na bieżnię, żeby się trochę "rozgrzać". Ustawiłam program na 8.5 (fajne tempo!) po jakichś 10 minutach dołączył do mnie kolega, tego dnia wyjątkowo mało energiczny. Mówię do niego:
- patrz jak mi dobrze idzie, chyba dociągnę do 20 minut! (dla przypomnienia dodam, że po 5 minutach biegu zazwyczaj odzywa się moja dawna kontuzja lewego kolana i prawej kostki skutecznie uniemożliwiając mi kontynuowanie ćwiczenia).
Kiedy zegar był na etapie jakichś 18 minut stwierdziłam, że przecież nie jestem jeszcze aż tak zmęczona, żeby zaraz przestać:
- przebiegnę 30 minut, będzie czad!
Biegło mi się jednak tak fantastycznie, że kiedy kręcący się po całej siłowni kolega wrócił sprawdzić co ze mną, mówię:
- rób zdjęcie, bo sama nie wierzę w to co widzę! (zegar właśnie kończył odmierzać 34 minutę)
Kiedy zobaczyłam zdziwienie na jego twarzy, dostałam jeszcze większego powera - kolejnym celem jaki sobie postawiłam było 45 minut, potem chciałam dociągnąć do spalenia 500 kalorii, aż dobrnęłam do takiego wyniku:


666 kalorii w 63 minuty, bez zwalniania pędu, ciągle na tym samym programie i o dziwo ani się nie nudziłam, ani nie niecierpliwiłam (z moim ADHD to nie lada wyczyn!) i czułam, że mój poziom energii i endorfin wystarczyłby jeszcze spokojnie na kolejne 15 minut, ale nie ma co przesadzać.
Dobrnęłam do 65 minut pijana radością :)
To zdecydowanie najdłuższy dystans w moim życiu (przecież ja nigdy nie biegałam!) i mam nadzieję że nie ostatni :)
Po powrocie do domu padłam jak kawka po lampce białego wina :)
TAAAKA DUMNA I TAAAKA SZCZĘŚLIWA!!!!!

4 komentarze:

  1. Gratuluję wyniku! Szacun :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo, uda paliły mnie wczoraj, ale lubię to! :)

      Usuń
  2. Uwielbiam to uczucie, kiedy robię więcej powtórzeń/dłużej ćwiczę, niż na początku zamierzałam :D Po takim treningu też jestem z siebie niezwykle dumna ;)

    OdpowiedzUsuń